Author: agatakantylena25
Cóż, nie piszę o tym dlatego, że z Roksaną (użytkowniczką Eltena o niku Muzycznajutrzenka) znamy się i jesteśmy w stałym kontakcie od podstawówki, ale piszę, gdyż chcę wyrazić podziw dla jej zbiorów. W plikach udostępnionych Roksany znajdują się uszeregowane alfabetycznie w formie plików dźwiękowych utwory do tekstów jednego z najbliższych mi poetów polskiej piosenki – Wojciecha Młynarskiego. Wiele piosenek znam już od dawna i są mi one niezwykle bliskie, nawet w jednym z wpisów w tej kategorii wspominałam o moim ukochanym utworze do tekstu tego autora – "Odkryjemy miłość nieznaną", to wciąż jedna z najbliższych mi polskich piosenek. Z rzeczy, które znałam wcześniej na uwagę zasługują wszelkie inne dzieła Alicji majewskiej (szczególnie bliski jest mi utwór "Niemożliwe" z płyty "Świat w kolorze nadziei), ale też "Wielki targ", "Piosenki, z których się żyje" i "Dla jednej chwili czułości" wykonane w duecie ze Zbigniewem Wodeckim. Uwielbiam także utwory z repertuaru Michała Bajora, szczególnie "Kocham jutro", "Błogosławiona bądź każda pogodo", czy wreszcie "Ogrzej mnie". Na wyróżnienie zasługują również piosenki w wykonaniu samego mistrza Młynarskiego: "O tych, co się za pewnie poczuli", "Najpiękniejszy list miłosny", "Czterdzieści cztery na wcześniej" i "Ballada o trzech trubadurach. Jest jednak w tych jakże bogatych zbiorach wiele piosenek, które w ostatnich dniach usłyszałam dopiero po raz pierwszy. Ujęły mnie niezwykle piosenki z płyty "Śpiewnik Komedy", jak również strasznie ściskająca za gardło kompozycja Seweryna Krajewskiego "Miasteczko Pana Andersena", zaśpiewana przez Edytę Geppert z właściwą jej wykonawstwu melancholią. Wielkie wrażenie zrobiły także na mnie piosenki "Już ja z tobą nie zostanę" Joanny Słowińskiej, "Barkarola" Ewy Bem, "List z Majorki" Janusza Szroma oraz "Witaj przygodo zielona" Czesława Niemena. Wiele utworów może muzycznie nie zachwyca mnie w stu procentach, zarówno kompozycyjnie, jak i wykonawczo, jednakże jest to dla mnie często dokument tych czasów, w których Wojciech Młynarski tworzył i kiedy tak słucham, pobieram pliki i wylewam łzy wzruszenia, to gorzka myśl tuła się w mej głowie: "Dlaczego takich genialnych ludzi jak Młynarski już po prostu na świecie nie ma i nic nie wskaZuje na to, by szykowali się jacyś jego następcy". Wszystkim polecam gorąco pliki udostępnione użytkowniczki Muzycznajutrzenka, w których każdy znajdzie coś dla siebie.
Cóż, jako że pewien życiowy etap za mną, muszę podzielić się tym, co radowało, intrygowało, ale także czasem smuciło i spędzało sen z mych powiek przez ostatni rok. Mowa o mojej pracy magisterskiej, którą w czwartek szczęśliwie obroniłam z wyróżnieniem. Warto cofnąć się w tej opowieści do pewnego lipcowego dnia dwa lata wstecz, gdy w okolicznościach, które pozwolę sobie zachować dla siebie, usłyszałam wszystko, co kocham w muzyce dzięki utworowi "Canto Ostinato" holenderskiego kompozytora Simeona ten Holta. Muzyka ta urzekła mnie swą melodyką, a ponieważ twórca nie był mi wcześniej znany, to zaczęłam sprawdzać o nim informacje. Zbiegł się ów czas z moją obroną licencjatu, na którym to zajmowałam się muzyką popularną, a dokładnie stylem kompozytorskim Włodzimierza Korcza. Zmęczona nieco analizą warstwy literackiej jego piosenek, zaczęłam badać grunt, czy zajęcie się na etapie magisterskim twórczością Simeona ten HOlta byłoby w jakikolwiek sposób wykonalne. Rychło zorientowałam się, iż tym, co u tego nieznanego holenderskiegoXX-wiecznego kompozytora najbardziej mnie porusza jest warstwa melodyczna, a dokładniej kantylena, melodyka kantylenowa, a tłumacząc z polskiego na nieterminologiczne po prostu śpiewność, melodyjność. Przez niemal rok poszukiwałam metodologii do zbadania zjawiska, męczyłam się z tłumaczeniem holenderskich książek, wreszcie analizowałam sześć wybranych przez siebie kompozycji fortepianowych, wśród których nie mogło oczywiście zabraknąć utworu "Canto Ostinato", po pierwsze dlatego, że to wciąż moja ukochana kompozycja ten Holta, po drugie wdzięczna do analizy,a po trzecie, może nawet najważniejsze – jest to najpopularniejsze dzieło twórcy. Nie należy jednak zapominać, iż w dorobku tego kompozytora są także inne ciekawe utwory, te bardziej w duchu romantycznym, czyli uroczy, formalnie zwięzły "Aforisme II" lub skontrastowany pod względem agogiki (Tempa) "Natalon in E", a ponadto kunsztowne, wirtuozowskie i niekonwencjonalne w warstwie rytmicznej "Soloduiveldans II i IV". Co jeszcze warto dodać, w swej analizie skoncentrowałam się wyłącznie na fortepianowych utworach ten Holta, gdyż zarówno te w obsadzie solowej, jak i na kilka fortepianów stanowią ważne miejsce w spisie dzieł kompozytora, grane są także na koncertach, niestety głównie w Holandii, ale w innych krajach też sięzdarza je usłyszeć. Warto na koniec podkreślić, że mimo, iż te dzieła powstały w XX wieku, nie są one kompozycjami drażniącymi uszy potencjalnych słuchaczy. W moich rozważaniach starałam się udowodnić związki tej niezwykle tonalnej muzyki z melodycznymi reminiscencjami minionych epok, a ponadto większość fortepianowej muzyki ten Holta jest kojarzona z niezwykle przystępnym nurtem w muzyce współczesnej, czyli minimalizmem. Jedyne, co może odstraszać to czas trwania, gdyż zdarzają się wykonania tych kompozycji, które trwają kilka godzin, jednak w momencie, kiedy staramy się wsłuchiwać w kantylenowe, melodyjne sekcje, doznania estetyczne mogą wygrać ze zmęczeniem, spowodowanym niemożnością percepcyjnego objęcia całej formy. Zachęcam do poznawania na własną rękę niezwykle interesującego dorobku kompozytorskiego Simeona ten Holta, od siebie dodam, że lubię się czepiać i jestem dość konkretna, ale właśnie ta muzyka po prostu niezwykle mnie wzrusza, ilekroć jej słucham i cieszę się, że udało się połączyć przyjemnez pożytecznym, bo z jednej strony powstała pierwsza, polska, naukowa praca o ten Holcie, z drugiej jednak rozkładanie tych utworów na czynniki pierwsze było dla mnie niezwykle przyjemnym doznaniem estetycznym.
Tegoroczny festiwal "Trzy-Czte-Ry" w dużej mierze pragnie uhonorować twórczość Zygmunta Krauzego. W zeszłym tygodniu sam kompozytor wraz z orkiestrą Sinfonia Varsovia pod batutą Ewy Strusińskiej wykonał niezapomnianą wersję "II koncertu fortepianowego", a wczoraj pianista Andrzej Karałow z towarzyszeniem kwartetu im. Karola Szymanowskiego zagrał jego "Kwintet fortepianowy" z 1993 roku. Uważam, że kilka utworów z kręgu muzyki współczesnej przeżywa się od pierwszego do ostatniego dźwięku, a żywym dowodem jest właśnie ta kompozycja. Nie próbowałam szczególnie ukryć łez wzruszenia, gdy usłyszałam ten niezwykle ekspresyjny, dynamiczny i zapadający w pamięć początek. W całym dziele solista odznaczał się emocjonalnością niemal romantyczną, kwartet natomiast raczej lirycznie, spójnie i z niezwykłym kunsztem kreował flażoletowe motywy. Miałam obawy w kwestii solisty, bowiem przyzwyczaiłam się do tego, iż Krauze wykonuje sam swoje utwory fortepianowe, tym razem jednak twórca obserwował koncert z widowni i prawdopodobnie wykonanie to spełniło jego oczekiwania, gdyż niosło ono zarówno wartość artystyczną, jak i emocjonalną. Poszczególne segmenty formalne były dla mnie niezwykłym przeżyciem, znam ten utwór bowiem na pamięć i każde jego wykonanie utwierdza mnie w przekonaniu, że jest to najlepsze dzieło Krauzego pod względem zrównoważenia ze sobą czynnika kantylenowego i ekspresyjnego. Mimo że podczas opisywanego wyżej koncertu pięknie zabrzmiał także "I kwartet smyczkowy" Krzysztofa Meyera, to właśnie "Kwintet fortepianowy" Zygmunta Krauzego był utworem, który w mojej opinii stanowił punkt centralny, zarówno tego koncertu, jak i całego festiwalu, skoncentrowanego na muzycznych "kontekstach, kontrastach i konfrontacjach". Warto także zwrócić uwagę na niezwykłą akustykę Studia Koncertowego im. Witolda Lutosławskiego, w którym odbywają się wszystkie wydarzenia festiwalu, gdyż nietuzinkowym doznaniem jest możliwość wsłuchiwania się w każdy dźwięk w tej jakże sterylnej przestrzeni.
Z założenia miałam tu pisać o rzeczach dobrych, ale coraz bardziej mi z tym dziwnie, że artyści, którzy nieraz udowodnili mi, że warto na nich liczyć, teraz tworzą rzeczy niewarte moim zdaniem wysłuchania. Przytoczę tu dwa takie przykłady. Katarzyna Nosowska nagrała ostatnio piosenkę "Ja pas!", która brzmieniowo jest przykładem przeprodukowanej, dyskotekowej piosenki z nudnym beatem i rapowanym tekstem. Kiedy słyszę takie dzieło, to aż nie chce mi się wracać do dobrych utworów tej wokaalistki, a stworzyła ich kilkadziesiąt, zarówno z Heyem, jak i sama.
Florence +The Machine nagrywa nową płytę, a dwie ujawnione dotychczas piosenki są po prostu nudne, ta ujawniona wczoraj to ma nawet ładną introdukcję instrumentalną, ale później pojawia się utwór, w którym nie ma nic charakterystycznego. Niegdyś oryginalnym wyznacznikiem brzmienia tego zespołu było wyeksponowanie harfy, a teraz nie ma nawet tego, a i głos Florence jest jakiś taki wyczyszczony, wygładzony, po prostu przeprodukowany. Szkoda, straszna szkoda, mam wrażenie, że albo muzyka alternatywna się sypie, albo ja dojrzewam, albo i jedno, i drugie.
Długo zbierałam się, by stworzyć ten wpis, ponieważ chciałam dostatecznie poznać język muzyczny tego twórcy. Tadeusz Wielecki, bo o nim mowa, przez długi czas kojarzył mi się z wieloletnim funkcjonowaniem jako (teraz już były) dyrektor Warszawskiej Jesieni, a tu okazało się, że jest to jeden z najoryginalniejszych twórców w polskiej muzyce. W celu zwięzłego scharakteryzowania jego twórczości, pragnę napisać, iż używa on często tzw. gestów, czyli krótkich jednostek muzycznych, które stanowią w utworze jakieś większe znaczenie i służą jednocześnie jego rozwojowi formalnemu. W tych krótkich motywach pojawiają się często odległości małej sekundy, to trochę tak jak w unizmie Zygmunta Krauzego, który także jest jednym z najważniejszych dla mnie kompozytorów. Jednakże Wielecki wplata te motywy do w każdym calu przemyślanej formy, w której aspekt kolorystyczny jest niezwykle istotny. Jakie utwory na szybko warto przywołać z twórczości Wieleckiego? Po pierwsze – "Muzyka na Dolinę Białego", być może motywy przywodzą tu na myśl "Orawę" Wojciecha Kilara, ale są one osadzone w lirycznym nastroju, w przeciwieństwie do motoryki dzieła autora "Krzesanego". Piękne melodie w opisywanej kompozycji powracają na przestrzeni utworu kilka razy, każąc słuchaczowi czekać i dając mu pewną centralizację tonalną, a zatem stabilizację. Wielecki liryk funkcjonuje także w utworze "Liczne odnogi rozgałęzionych splotów" (warto w tym miejscu napisać, że tytuły jego dzieł są piękne i wyróżniają się spośród utworów innych kompozytorów). Liryzm melodii, pełnej trylów dotyczy w szczególności partii fortepianu, w której dźwięki wsłuchuję się wciąż z ogromnym zaangażowaniem, by nie umknął mi żaden z nich, budujących całość nastroju. Dramatyczny charakter jawi się natomiast niezwykle silnie w "Koncercie fortepianowym", w nim partia solowa przepełniona jest wirtuozerią, ale także oryginalną melodyką. To niezwykłe, iż Tadeusz Wielecki wciąż jest aktywnym kompozytorem, mam nadzieję, że będzie rozwijał swoje pomysły twórcze w nowych dziełach.
Zbliża się majówka, a wraz z nią Program 3. Polskiego Radia planuje wyemitować kolejną odsłonę Polskiego Topu Wszechczasów. mimo iż będzie miło włączyć radio w owym czasie, zapowiada się odsłona znów przewidywalna, w której miejscami zamieniać się będą "Biała flaga" z "Autobiografią". Ponieważ nie mam czasu na więcej, przygotowałam dziś pięć piosenek, które dla mnie stanowią zarówno elementarz polskiej historii muzyki, jak i podróż w najpiękniejsze rejony emocjonalne. Nie zyskały one na tyle aprobaty słuchaczy Trójki, by zasilić swą obecnością pierwszą setkę Topu. Tytuły utworów wraz z krótkimi uzasadnieniami ważnego ich miejsca w moim sercu zamieszczam poniżej. Kolejność jest rezultatem alfabetycznego uszeregowania tytułów.
Czesław Niemen – "Com uczynił".
Niezwykle emocjonalny utwór, stanowiący umuzycznienie tekstu Bolesława Leśmiana. Jest w nim gorycz, smutek i nadzieja, a gdy wokalista powtarza zsłowa "Nie mogę, nie mogę"…, zwielokrotniając tym samym ich przekaz, to zawsze się wzruszam. Już we wstępie, arpeggiowane akordy gitary i jasne, wysokie dźwięki kontrabasu budują niezwykły nastrój. Niemen ukazuje tu pełnię brzmienia swego głosu, a jego melizmatyka nabiera jeszcze jaśniejszych kolorów niż zwykle.
Andrzej Zaucha i Anawa – "Kantata".
Być może szerzej znane jest wykonanie tej piosenki przez Marka Grechutę, jednak to właśnie wersja Zauchy stanowi tę moją ulubioną. Już we wstępie można zaobserwować nowatorstwo środków muzycznych, preparację fortepianu oraz klasyczne instrumentarium wykonujące aleatoryzm, czyli przypadkowość w kształtowaniu formy. Całość utworu to ponad sześć minut kontrastów nastrojów, determinowanych dramatycznym tekstem, opisującym wizję śmierci. Wokalista niezwykle kunsztownie buduje całość pod względem dynamiki, ukazując jednocześnie wiele walorów swej barwy głosu, szczególnie uwydatnionych w rozedrganej kulminacji, występującej w ostatniej części kompozycji.
Alicja Majewska – "Odkryjemy miłość nieznaną".
Ponad trzy minuty wspaniałego dynamicznego tekstu Wojciecha Młynarskiego, umuzycznionego przez Włodzimierza Korcza. Na przestrzeni tych kilku minut można dostrzec nowatorstwo formalne. Już na początku, partia gitary rozbrzmiewa w duecie z wokalistką, a charakterystyczną cechą tego fragmentu są elementy bluesowe. Do kontrastów przyczynia się tu obecność kilku melodii, determinujących podział na formalne odcinki. Wokalistka ukazuje tu pełnię skali głosu, a emocjonalne rozedrganie na długich dźwiękach wzmaga przekaz przepełnionego wrażliwością tekstu nieocenionego Wojciecha Młynarskiego. Warto jeszcze dodać, że tu wyraźnie widać współistnienie autora tekstu, kompozytora i wokalistki w wykreowaniu całości.
Ewa Demarczyk – "Taki pejzaż".
Kompozytor tego utworu – Zygmunt Konieczny ukazuje tu minimalizm środków z maksymalnym rozwojem dynamiki. Moją ukochaną wersję tej piosenki stanowi wykonanie Demarczyk z jedynej wydanej płyty koncertowej. W tej wersji artystka stosuje wokalną wibrację niemal w każdym dźwięku, nie zapominając jednocześnie o precyzji wyśpiewania wszystkich skomplikowanych skoków interwałowych. Z kolei w partii instrumentalnej dramatyzm budują powtarzane pojedyncze dźwięki oraz całe akordy.
Breakout – "Wielki ogień".
Najdłuższy utwór w moim zestawie, ponad 12 minut wspaniałej historii. Melodia wyśpiewana przez Mirę Kubasińską nierzadko dublowana z partią gitary elektrycznej jest niezwykle dramatyczna, tak jak i wykonanie wokalistki, zainspirowane bardziej tradycją krakowską z kręgu Ewy Demarczyk niż tradycją bigbeatową czy bluesową, z którymi zespół Breakout jest kojarzony. W utworze tym jest pełnia smutku, ale czyż najpiękniejsze melodie nie powstają właśnieze smutku?
To tyle ode mnie w kwestii minitopu wszechczasów. Mam nadzieję, że ten wpis zachęci czytelników do powrócenia, ana wet poznania opisanych wyżej utworów.